Musała i Midżur, czyli szlaki usłane krokusami.

Kolejny wypad na Bałkany zakończył się stuprocentowym sukcesem. Wszystko zagrało jak w szwajcarskim zegarku i plan został zrealizowany perfekcyjnie. Po wylądowaniu w serbskim Niszu i wypożyczeniu auta od razu ruszamy w kierunku Sofii.
Bułgarscy strażnicy graniczni na swoich posterunkach.
Na stolicę Bułgarii zdecydowaliśmy się nie poświęcać zbyt wiele czasu. Opisy nie było zbytnio zachęcające, tak więc robimy tylko pięciogodzinnego toura po turystycznych miejscach i paru knajpach. Nasze subiektywne wrażenie pokrywa się z tym co czytaliśmy w necie, z pewnością jednak, mając więcej czasu, można by trochę bardziej pozachwycać się tym miastem. 
Sobór św. Aleksandra Newskiego.
Ruszamy dalej na południe w góry Riła, a naszym celem jest bułgarski odpowiednik Zakopanego, czyli miejscowość o nazwie Borovec. Jest to bardziej ośrodek wypoczynkowy niż górska mieścina. Znajdują się tu głównie hotele i kasyna w typowym dla postkomunistycznych państw socrealistycznym stylu. Celem na następny dzień jest Musała 2925 m – najwyższy szczyt Bułgarii jak i całego Półwyspu Bałkańskiego.  Sprawdzamy prognozy na następny dzień – bezchmurne niebo, +1 na szczycie w nocy i +14 za dnia. Wierzchołki gór wciąż pokryte są śniegiem, tak więc chcąc uniknąć zapadania się musimy wyjść w nocy.  Po godzinie 3 opuszczamy pokój i zmierzamy w kierunku szlaku. Zaraz przy hotelowym parkingu dołącza do nas jeden z tutejszych – bezpańska psina, suka. Kilka metrów dalej podbiega do nas jej adorator. Czteronożni lokalni przewodnicy  to typowy element wypadów na Bałkany – w Chorwacji na Dinarę też wchodziłem z takimi dwoma, w Kotorze każda miejscówka pełna jest łaszących się kotów, a Sarajewo owładnięte zostało przez gangi bezpańskich psów.
Pierwsze kilka kilometrów szlak prowadzi przez las, wzdłuż strumienia Bistritza i nie jest zbytnio stromy. Z każdą minutą robi się coraz jaśniej i tak po czterech godzinach dochodzimy do schroniska Musala. Jesteśmy już ponad granicą lasu, zaczynają się widoki i jest coraz więcej śniegu.
Szlak na Musałę Zdjęcie zrobione w drodze powrotnej.

Szum strumienia Bistritza towarzyszy nam przez większość czasu. Zdjęcie zrobione w drodze powrotnej


Budynki przy schronisku Musała. Pierwsze promienie padają na szczyty i w końcu widzimy nasz cel (pierwszy od lewej).

Schronisko Musała. Zdjęcie zrobione w drodze powrotnej.

Po kolejnej godzinie dochodzimy do następnego schroniska o nazwie Lodowe jezioro, które nazwę swą wzięło od pobliskiego jeziora. Po drodze mijamy dwóch turystów, którzy schodzą ze szczytu. Im również towarzyszy czworonożny przyjaciel i jak się dowiadujemy z krótkiej pogawędki także dołączył do nich w Borovecu. Musiało mu się podobać na szczycie, bo postanowił dołączyć do nas i wejść raz jeszcze.

Pieseł i Musała (pierwszy szczyt po lewej).

Zazdrościmy im widoków z rana.

Jezioro Lodowe. Podobno jest zamarznięte również latem. Po lewej schronisko o tej samej nazwie.

Przed nami ostatnie, najbardziej strome podejście, ubezpieczone liną. Człowiek o zdrowych zmysłach nie brałby psa w taki teren, a tym bardziej trzech, ale jak im wytłumaczyć że mają czekać na dole? Mamy nadzieję, że to nie ich pierwsze wejście i sobie poradzą. Tak też się stało. Po ok. 40 min jesteśmy na szczycie. 




Obok wierzchołka znajduje się stacja meteorologiczna i przebywająca tam ekipa właśnie rozpoczyna swoją pracę (jest godz ~9:00). Widoki, fotki, filmiki, odpoczynek. Nawiązujemy też krótką konwersację z lokalną turystką, dzięki której dowiadujemy się jakie szczyty i pasma widać na horyzoncie. Decyduje się ona schodzić na drugą stronę i ku naszemu zdziwieniu dwa z „naszych” psów ruszają za nimi. Pewnie zorientowały się, że nie dostaną już od nas więcej bułek i batonów musli. Zostaje tylko „Dżeki”, który kima na skale i nie zorientował się, że panienka  ucieka mu z innym.






Schodzimy tą samą drogą przemierzając pola krokusów, które o świcie były jeszcze „zamknięte” i nie wyglądały tak efektownie.





W hotelu odsypianie, pakowanie, wyjście, wizyta w knajpie i wyjazd. Nie śpieszy nam się do cywilizacji, dlatego nocleg tego dnia planujemy jeszcze w górach nad jeziorem Pancharewo. Kolejnego dnia, wypoczęci ruszamy z powrotem w stronę Serbii. Celem jest wysoko położone górskie schronisko Stara Planina, skąd startuje szlak na najwyższy szczyt Serbii – Midżur (2169 m). Zimą działają tam również wyciągi. Droga nie jest już taka nudna jak na trasie Nisz – Sofia (autostrada) i prowadzi krętymi drogami przez malownicze górskie wioski. Nie śpieszy nam się zbytnio, bo prognozy są w miarę dobre, a wejście na szczyt to trzygodzinny spacer przez połoniny po łagodnie stromym terenie, coś na podobę Bieszczad. Na miejscu również witają nas psy, ale nie widzi im się dołączać do wycieczki.

Szczyt widać już od samego początku szlaku (najwyższy punkt po prawej).


Dolina, którą przyjechaliśmy.

Krokusy w Bułgarii były super, ale to co zastaliśmy w Serbii przekroczyło nasze najśmielsze wyobrażenia o tym miejscu. 


Są też i białe.

Czasami lepiej idzie się na przełaj.

Fioletowe dywany.



Na szczycie stajemy około godziny 15 i znajdujemy się dokładnie na granicy serbsko – bułgarskiej.

Osoby za nami pomyliły szczyt z innym wierzchołkiem, na którym stał tylko słupek graniczny. Na szczęście dla nich ogarnęli się i dotarli do właściwego miejsca.

Sztuka latania, najtrudniejszą ze sztuk.





W trakcie powrotu łapie nas lekki deszcz.

Po ogarnięciu zatrzymujemy się jeszcze w schronisku, aby spróbować specjałów lokalnej kuchni.

Schronisko Stara Planina.

Plan zrealizowany. Zjeżdżamy teraz w doliny i wracamy do cywilizacji, aby spędzić ostatni wieczór w Niszu.

Ostatni rzut oka na Midżur.

Nocne zwiedzanie to już chyba niepisana tradycja naszych wypraw.  Nie mamy pojęcia czego się spodziewać i jesteśmy mega pozytywnie zaskoczeni. Miasto tętni życiem i wszystko jest pootwierane po 22, nawet sklepy mięsne, z ubraniami i wypożyczalnie DVD! Mieszanka słowiańsko-turecka robi na nas wielkie wrażenie. Swoją drogą napotkani Serbowie są dla nas bardzo mili. Być może taka ich natura, ale czytałem że język polski brzmi dla nich podobnie jak rosyjski, a z tymi utrzymują rewelacyjne stosunki.

Jak wspominałem na początku, wyjazd zalicza się do tych udanych w 100%. Nie pobłądziliśmy na górskich drogach, nie zaskoczyła nas pogoda i warunki, wszystkie karty działały, nie mieliśmy opóźnień, awarii a noclegi spełniły nasze oczekiwania. Momentami brakowało mi tych przygód, które zapamiętuje się najdłużej, ale na pewno jeszcze zatęsknię za ich brakiem podczas kolejnych wypadów. Do zobaczenia Bałkany!

Komentarze

  1. Zamiast spać czytam Twoje wypociny o 2:30, zazdroszczę wypraw. Czekam na kolejne relacje.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz