Dufourspitze (4634 m), czyli szwajcarski killer.

Najwyższy szczyt Szwajcarii od zawsze był na mojej liście. Na pomysł wspólnej wyprawy wpadł Tom, a planowanie zaczęliśmy już w lutym 2018. Na początku mieliśmy iść w czwórkę, później w trójkę, po czym na dwa tygodnie przed wyjazdem okazało się, że zostało nas dwoje. Pierwotny plan zakładał tygodniowy urlop i dwa wejścia aklimatyzacyjne na Wildspitze (AT, 3768 m) i Breithorn (CH/IT 4164 m) od włoskiej strony. Finalnie okazało się że na Wildspitze spędziliśmy sporo czasu, bardzo dobrze się czuliśmy i zregezygnowaliśmy z kolejnego czterotysięcznika, który defacto był zaledwie 400 m wyższy.

Masyw Monte Rosa. Zdjęcie znalezione w necie, pomagało w trakcie planowania wyprawy.

Dufourspitze leży w samym sercu Alp Pennińskich, przy granicy szwajcarsko-włoskiej. Jest najwyższym szczytem najpotężniejszego masywu alpejskiego Monte Rosa. Co do wysokości ustępuje w Alpach tylko Mt. Blanc’owi (4808 m), jednak jest od niego znacznie trudniejszy i nie prowadzi na niego żadna łatwa droga. Ta najprostsza zaczyna się w miejscowości Zermatt – szwajcarskiej malowniczej wiosce słynnącej z widoku na Matterhorn oraz z tego, że jest tu całkowity zakaz wjazdu samochodem. Z tego powodu biwakujemy w miejscowości Randa, na Kempingu Attermenzen, skąd na drugi dzień ma nas zabrać taxi-bus. Na miejscu poznajemy kilku Polaków, którzy przez ostatnie dni zrobili parę czterotysięczników i mamy informację, że warunki do wędrówki po lodowcach są idealne. 

Zermatt leży na 1600 m, a do szczytu jest stąd 26 km. Drogę tę skracamy sobie o 11 km dzięki kolejce „Gornergrat Train”, która wywozi nas na 2800 m. Wysiadamy na stacji Rotenboden i o godzinie ~ 9:00 zaczynamy naszą wędrówkę.

Gps track z dwóch dni schodzenia ~ 26 km


Trasa na szczyt.

Na początku musimy zejść 300 m do poziomu lodowca Gornergletscher. Planujemy dotrzeć do miejsca biwakowania, które znajduje się zaraz przed lodowcem Monte Rosa, 500 m powyżej schroniska o tej samej nazwie. Wybieramy taki wariant ze względu na krótszy dystans do szczytu w dniu ataku oraz przez zakaz biwakowania przy schronisku. Jesteśmy przygotowani na spędzenie tam (w przypadku niekorzystnych warunków atmosferycznych) 3, 4 dni.
 
Plan działania.

Biwak zamierzamy rozbić poza wyznaczoną strefą.


Na Gornergletscher zakładamy raki i nie musimy się wiązać. Szlak jest bardzo dobrze oznakowany tyczkami.




Przechodzimy przez morene boczną, gdzie zdejmujemy raki, i wchodzimy na kolejny lodowiec  Grenzgletscher gdzie jest na tyle płasko i bezpiecznie że można iść normalnie w butach.


Krajobraz księżycowy.

Toblerone!

Wchodzimy na Grenzgletsher.


Przy schronisku wita nas „gospodarz” i ekipa filmowa (kręcą jakiś dokument o turystyce). Pierwsze pytanie jakie pada to czy planujemy tu nocować. Po negatywnej odpowiedzi dowiadujemy się, że od tego roku wprowadzono zakaz biwakowania w całym regionie i „strefa” już nie obowiązuje. W przypadku złamania zakazu 1000 euro kary. Zdecydowanie komplikuje to nasze plany. Po pierwsze, co chwilę nad głowami lata helikopter w niewiadomych celach (nie ratuje, nie transportuje) i bez problemu nas zauważy. Po drugie, musielibyśmy rozbijać się po zmroku, następnego dnia z rana złożyć namiot po to, by razem z niepotrzebnym sprzętem go gdzieś schować i iść „na lekko” , a po powrocie rozbijać się ponownie. Po trzecie pan w schronisku "już wie". Z drugiej strony spanie pod dachem psuje całą zabawę, do tego tracimy 500 m, czyli jakieś 2 h, no i hajs na nocleg (53 CHF/doba).
Po krótkiej dyskusji i paru telefonach do Polski decydujemy się nie ryzykować i skupić na dotarciu na szczyt, zostajemy.  Schronisko bardziej przypomina stację kosmiczną niż górską chatę i jest mega nowoczesne. „Przyjazny dla środowiska budynek pozyskuje wodę z topniejących lodowców. 90% swojego zapotrzebowania na energię pokrywa korzystając z energii słonecznej, wykorzystuje się też rekuperację ciepła wytwarzanego przez ludzi.” 

Monte Rosa Hut
W pokoju jesteśmy tylko we dwójkę. Pasuje nam to - planujemy iść spać bardzo wcześnie (19:00), żeby wyruszyć jeszcze w nocy. Do tego czasu zajmujemy się przygotowaniem jedzenia i wody na następny dzień.

Gotowanie.

Poobiednie leżakowanie.

Widok z okna całkiem spoko.

Warunki super lux jak na schroniskową sypialnię.

Na szczyt prowadzą dwie drogi. Pierwotny plan zakładał pójście nową, łatwiejszą, prowadzącą przez śnieżny żleb w północnej ścianie, w którym to rozwieszono linę do asekuracji.  Od napotkanych na szlaku ludzi dowiadujemy się jednak, że lina została zniszczona przez lawinę kamieni i ten wariant odpada. Wszyscy obierali starą trasę przez siodło i grań.


2:30 pobudka, wychodzimy o 3:00. Na zewnątrz jest całkowicie ciemno jednak szlak jest dobrze oznaczony odblaskowymi markerami. Po jakimś czasie widzimy światła czołówek kolejnej dwójki ruszającej ze schroniska. Po dwóch godzinach znajdujemy się już na wypłaszczeniu, gdzie mieliśmy nocować, zakładamy raki i wiążemy się. Czeka na nas pierwsza trudność którą jest ogromne pole szczelin. Tom próbował zdobyć szczyt rok temu i to tutaj, w chmurze, stracili dużo czasu na znalezienie drogi, po czym ze względu na załamanie pogody i brak czasu musieli zawrócić. Nie ma jednej właściwej trasy przejścia. Trzeba wypatrywać i próbować, czasami zawracać, zmieniać kierunki. Udało nam się to dość sprawnie i po jakichś 25 minutach wychodzimy już na „bezpieczny”, pełny lodowiec.


Pole szczelin i nasz track z gps'a.

Zaczyna świtać. Teraz stabilnym tempem, powoli do góry. Robimy wysokość, mijamy seraki w bezpiecznej odległości. Co około 100 metrów zrobionych w pionie krótki odpoczynek. Przekraczamy magiczne 4000 m i tempo marszu powoli nam spada. Co 30 króków 10 oddechów przerwy. 




Widać już siodło i znikąd pojawia się przed nami 4 osobowa ekipa. Docieramy do grzbietu, gdzie możemy podziwiać widoki na włoską stronę masywu. Kolejne paredziesiąt metrów w górę i zaczyna się skalista grań.






Skały są dobrze związane i postrzępione tak, że można iść na lotnej i niema potrzeby budowania stanowisk. Pokonanie grani zajęło nam 25 min. Jesteśmy na 4500 m.  Teraz ostro w górę, przerwa co 20 kroków. Doganiamy ekipę przed nami, która jednak zawraca (wyglądali na przewodnika z 3 klientami).


Końcówka pierwszej grani, ostatnie podejście i kolejna grań.

Kolejna grań, tym razem dłuższa (50 min) i trudniejsza niż poprzednia. Miejscami musimy się zatrzymywać by asekurować. Są też pozostawione liny i stanowiska. 

Ostatnie metry w górę i jesteśmy! Mamy Dufourspitze, najwyższy  szczyt Szwajcarii, z którego rozpościera się niesamowity widok na białe czterotysięczniki i lodowce. W oddali możemy dostrzec Mt. Blanc , a nieco bliżej Matterhorn'a który wydaje się teraz bardzo niewielki.







Schronisko Margerita (IT) - najwyżej położony budynek w Europie.


Kilka fotek, filmików, batonów i trzeba schodzić, ze względu na topniejący lód i śnieg. Byle pokonać te dwie graniówki i później to już z górki. Jest po 13:00 i na lodowcu nie ma już betonu pod stopami. Mimo wykończenia dajemy ostro w dół, bo na sam koniec czeka na nas jeszcze pole szczelin. Tym powrotem najbardziej się stresuję - temperatury od dawna są dodatnie i nie jest już tak stabilnie pod stopami jak o świcie. Pełna koncentracja do samego końca. 3 razy wpadam jedną nogą, ale nie ma tragedii. W końcu wychodzimy na skaliste podłoże, w oddali widać schronisko i już wiemy, że się udało!






Do Monte Rosa Hut docieramy o 16:30. Całe przejście zajęło nam 13,5 godziny. Marzył nam się powrót na dół jeszcze tego samego dnia, ale nie ma opcji, nogi odmawiają posłuszeństwa. Następnego dnia wyruszamy o 8:00, tym razem całą drogę pokonując z buta i zatrzymując się na krótkie gotowanie przy jeziorze Riffelsee. Dalej Zermatt, taxi, samochód i wracamy do Innsbrucka. 

Poranne przepakowywanie.

Droga powrotna przez lodowiec.



Pocztówkowy Matterhorn.

Tracki z 2 dni zejścia do obejrzenia tu:
 Dzień 1
  Dzień 2

Była to jak do tej pory najambitniejsza z moich wypraw. Z Tomem stworzyliśmy zgrany zespół, doskonale uzupełniający się pod względem doświadczenia, umiejętności i pomysłów. Mimo niespodzianki z zakazem biwakowania, wyjazd uważam za bardzo udany. Dopisała nam pogoda, zarówno w trakcie całej akcji jak i przed (idealne warunki na lodowcu). Minusem zdobywania najwyższych szczytów państw jest ich popularność. Na francuskiego Blanc’a, przy dobrych warunkach, na szczyt wchodzi dziennie ok 150 osób. Przy zdobywaniu austriackiego Grossglockner’a trzeba czekać w kolejce na grani. Na Dufourspitze, w dniu szczytowym, spotkaliśmy na trasie 8 osób, z czego wierzchołek zdobyło prawdopodobnie 4. Właśnie ta niedostępność sprawiła nam największą satysfakcję, pozwoliła maksymalnie cieszyć się wędrówką i spowodowała, że zapamiętamy tę górę na bardzo długo.

Komentarze